Spod domu Iwaszkiewiczów idziemy leśną ścieżką biegnącą na przedłużeniu drogi, którą przybyliśmy do parku. Po kilkudziesięciu metrach dochodzimy do białej kapliczki i obok niej skręcamy na lewo, idąc wzdłuż ogrodzenia. Kilkadziesiąt metrów dalej dochodzimy do dziury w płocie. Przechodząc na drugą stronę asfaltowej ulicy Brwinowskiej, staniemy przed dwiema opuszczonymi willami.
To już nie Podkowa Leśna, lecz Turczynek znajdujący się na terenie Milanówka (ul. Brwinowska 4/6). Wille są wielokrotnie większe od domów stojących w Podkowie i o kilkadziesiąt lat starsze, bo powstały w 1905 r. Malownicze, najeżone wieżyczkami i szczytami sprawiają wrażenie dwóch miniaturowych zameczków. Aż się proszą, by zagrać w horrorze.
Jedna z dwóch willi w Turczynku, fot. Tomasz Wawer / AG |
„Zameczki” powstały wg projektu łódzkiego architekta Dawida Landego dla Wilhelma Wellischa, finansisty, który jako prosty chłopak przybył do Warszawy z Moraw i szybko zrobił olśniewającą karierę. Pomógł mu w tym ówczesny król kolei – Jan Bloch. Wellisch popierany przez mocodawcę wprowadzony został do burżuazyjnych salonów Warszawy, a o jego awansie społecznym świadczyć mogło małżeństwo z przedstawicielką znanego rodu bankierskiego – Franciszką z Toeplitzów. Jedna z willi była przeznaczona dla rodziny Wellischów. Druga – dla Jerzego Meyera spowinowaconego z nim przez małżeństwo z siostrą jego żony. Obydwie wille architekt zwrócił do siebie fasadami i oddzielił przepięknym klombem kwiatowym.
Na początku I wojny światowej w willi schronił się Leon Wyczółkowski – zaprzyjaźniony z synem Wellischa Leopoldem, przemysłowcem, kolekcjonerem i mecenasem sztuki. W latach międzywojennych Wyczółkowski wracał chętnie do Turczynka, wybierając się z Wellischem na eskapady samochodowe.
Podczas okupacji Turczynek zajęli żołnierze niemieccy. Wałęsali się po okolicy, strzelali w lesie do rzutków, wiewiórek, ale zdarzało się, że i do ludzi. Początkowo pozwolili zostać w willi Jerzemu Meyerowi z żoną. Razem z nimi mieszkała ich córka Matylda i jej mąż Ludwik Wertenstein, fizyk, uczeń Marii Skłodowskiej-Curie. Ostatecznie Meyerowie wyrzuceni zostali z domu przez Niemców wiosną 1941 r., przed atakiem na Rosję.
Po wojnie w willach ulokował się szpital. Źle kojarzył się mieszkańcom Podkowy, którzy nazywali go umieralnią.
Spod willi w Turczynku najlepiej wrócić tą samą drogą przez Stawisko. Możemy też iść dookoła. Wzdłuż ogrodzenia Stawiska ulicą Brwinowską, a potem na prawo szosą do Warszawy. Po wyjściu z bramy Stawiska skręcamy w lewo w ulicę Gołębią. Dochodzimy do Orlej i skręcamy w prawo.
Na końcu ulicy Ogrodowej dochodzimy do cmentarza komunalnego. W najstarszej części znajdziemy groby mieszkańców Warszawy, którzy zmarli tu jesienią i zimą 1944 r. po upadku Powstania Warszawskiego. Są też groby żołnierzy polskich i żołnierzy węgierskich rozstrzelanych przez Niemców w 1944 r. za pomoc Polakom.
Mały Londyn
Po upadku Powstania Warszawskiego w Podkowie znalazły schronienie tysiące uchodźców z Warszawy. Wielu osobom udało się uciec z obozu przejściowego w Pruszkowie. Docierali do Podkowy i mieszkali tu w willach. Nierzadko po kilkanaście osób w jednym pokoju. Stacja w Podkowie Głównej przez wiele miesięcy obwieszona była ogłoszeniami poszukujących się warszawiaków. W Podkowie, Milanówku i Brwinowie schroniły się też niemal wszystkie agendy państwa podziemnego i sztab ostatniego Komendanta Głównego AK gen. brygady Leopolda Okulickiego. To z tego powodu te trzy miejscowości nazywano Małym Londynem.
|
Węgrzy w Podkowie
W 1944 r. w czasie Powstania Warszawskiego w Podkowie i okolicznych miejscowościach stacjonowali żołnierze węgierscy II Korpusu Rezerwowego. Cieszyli się sympatią Polaków. Bogdan Skaradziński w tomie „Korzenie naszego losu” wspominał pobyt Węgrów w Podkowie jako jedyny jasny epizod podczas niemieckiej okupacji. „(…) terror niemiecki w okolicach miasteczka ustał jak nożem uciął, ani aresztowań, ani łapanek. Niemcy zniknęli z oczu. W czasach (…) głodu informacji miało swoją wagę węgierskie radio, ustawione w mieszkaniu na honorowym, po tylu latach miejscu; Niewspółmiernie częściej grzmiał zeń po polsku Londyn niż Budapeszt. Jedyne w swoim rodzaju to były widowiska, te wieczorne seanse radiowe; siadali ciasno wszyscy domownicy i pogorzelcy warszawscy, a także żołnierze węgierscy”. |